Z trenerem seniorskiej drużyny piłkarzy Tomasovii, Jackiem Paszkiewiczem, rozmawia Kamil Kmieć.
Czy lubił Pan odpowiadać ustnie w szkole?
– Z natury jestem gadatliwy, więc tak (śmiech).
Pytam, bo ostatnio mógł się Pan trochę poczuć jak w szkolnych ławach. Musiał się Pan bowiem niejako tłumaczyć z ubiegłego sezonu. Był stres przed rozmową z zarządem?
– Może to zabrzmi dziwnie, ale bardziej tłumaczyłem się na walnym zebraniu sprawozdawczym, które miało miejsce w drugiej połowie maja, niż ostatnio na zarządzie. Z nim mam bardzo dobry kontakt, zwłaszcza z prezesem, z kolei na walnym zebraniu zadawano mi trudne pytanie. Mogłem go sobie odpuścić, ale stawiłem się na nim i byłem przygotowany do dyskusji. Z pewnym radnym wszedłem nawet w dość ciekawą konwersację. Lubię rozmawiać na argumenty, a nie na hasła tak jak w tym przypadku. Lubię merytoryczną dyskusję, a nie pytania z serii „zadaję pytanie, ale sam do końca nie wiem, jak to było”.
Czym przekonał Pan do siebie włodarzy Tomasovii?
– Na wspomnianym walnym było sporo osób, włącznie z burmistrzem Wojciechem Żukowskim. Jedna osoba, niezwiązana z zarządem ale będąca członkiem Tomasovii, wypowiadała się o mnie bardzo pozytywnie. Ponadto padały trudne pytania z sali, ale czułem, że im więcej ich pada, tym bardziej wszyscy coraz bardziej pozytywnie na mnie patrzą i akceptują to, co mówię. Nie lałem wody, nie mówiłem gołosłownie, rozmawiałem na argumenty. To myślę przeważyło o tym, że nadal pracuję w Tomasovii. Wierzę w ten zespół, bo ma duże perspektywy, jest w stanie wiele osiągnąć, tylko trzeba nad nim mocno pracować.
Nieoficjalnie mówiło się już o Pana zastępcach, m.in. o Zbigniewie Kuczyńskim. Na ostatnim meczu z Polonią Przemyśl pojawił się też Władimir Gieworkian, były trener Podlasia Biała Podlaska. Do Pana też dochodziły sygnały, że coś się w tym temacie dzieje?
– Każdy trener, który osiąga wyniki poniżej oczekiwań musi się z czymś takim liczyć. Zdarzały się mecze wstydliwe, nie ma co ukrywać, natomiast ja wiedziałem, jak wygląda praca z chłopakami, co się dzieje na treningach. Dochodziły do mnie jakieś głosy o moich następcach, ich nazwiskach, odzywały się już nawet inne kluby z propozycjami zatrudnienia, ale zostałem. Co człowiek to opinia, jak to się mówi, można mieć własne odczucia co do tego. Taka jest decyzja zarządu i tyle.
Aby jednak nie zaczynać od końca, pomówmy o tym, co za nami w nieco bardziej chronologiczny sposób. Ubiegły sezon można postrzegać dwojako. Sportowo spadliśmy, czyli klapa, ale szansę dostawała głównie tomaszowska młodzież, co powinno zaprocentować w niedalekiej przyszłości, czyli z korzyścią dla klubu
– Mówiąc brzydko, chłopcy są już „otrzaskani” w trzecioligowych bojach i w przyszłym sezonie to właśnie oni, 18-19-latkowie będą stanowić o sile drużyny. Są młodzi, niesie ich fantazja, mają motorykę na dobrym poziomie i już niemałe doświadczenie. Wiedzieliśmy wszyscy, że utrzymać się będzie ciężko, zwłaszcza po spotkaniu z Motorem Lublin, gdzie wypadł nam Łukasz Bartoszyk, ważny zawodnik nie tylko w aspekcie piłkarskim, ale przede wszystkim mentalnym, duchowym. Walczyliśmy o możliwie najwyższe miejsce w tabeli. Może nie z satysfakcją, ale po części z zadowoleniem przyjąłem miejsce czternaste, które w przypadku braku reorganizacji dawałoby nam utrzymanie. W minionej rundzie zespół z meczu na mecz się rozwijał i taką klamrą spiął cały sezon w ostatnim starciu z Polonią Przemyśl. Poniekąd zagrali też dla mnie, to spotkanie miało wydźwięk bardzo pozytywny.
Początek jednak był znakomity. Mieliśmy ciężki terminarz, ale dobrze sobie poradziliśmy, wygrywając m.in. ze zwycięzcą ligi – Motorem Lublin. W meczu z Lublinianką jednak coś pękło. To była 12. kolejka, przed jej rozpoczęciem zajmowaliśmy 7. miejsce w tabeli.
– Pojawiły się mikrourazy, ogółem przytrafiła nam się seria nieszczęśliwych zdarzeń. Wyszliśmy na to spotkanie bez kilku zawodników, którzy stanowili trzon zespołu. Lublinianka nas zdominowała, zmiennicy starali się, ale brakowało im doświadczenia. Nabierali go podczas kolejnych, niestety przegranych dla nas spotkań, ale już w dwóch meczach rozegranych awansem z rundy wiosennej pokazali, jakie drzemią w nich możliwości. W mojej ocenie dwukrotnie zaprezentowaliśmy się bardzo, bardzo słabo. Najpierw w Świdniku, gdzie przegraliśmy 0:4 i później w Tomaszowie w starciu z Orłem Przeworsk (porażka 0:2 – przyp. red.). W pierwszym przypadku nie zagraliśmy kompletnie nic, w drugim rywal skarcił nas dwoma wzorowymi kontrami, niejako pokazując, jak należy je wyprowadzać. Zwróćmy jednak uwagę na to, że nie przegrywaliśmy tych meczów różnicą 5, 6 goli, no może poza starciem z Avią, gdzie tych bramek straconych było 4. We wszystkim pozostałych walczyliśmy, szkoda zwłaszcza starcia w Tuczempach, gdzie pechowo dostaliśmy karnego w samej końcówce. W moim odczuciu ta drużyna nie przynosiła jesienią wstydu, pokazywała, że potrafi być równorzędnym przeciwnikiem dla każdego, czasami jednak brakowało doświadczenia i spokoju.
Mecz z Polonią Przemyśl, przegrany w ramach 17. kolejki 1:3, zatytułowaliśmy „klęska za klęską”. Była to szóstka z rzędu porażka w lidze. Po tym spotkaniu zarząd udzielił Panu jednak wsparcia we wszystkich działaniach. To zmotywowało do dalszej pracy?
– Oczywiście, że tak. Nie wiem, czy ktoś był na tym meczu, jakie zebrał po nim opinie, ale powinniśmy go wygrać. To, że tak się nie stało, miało w głównej mierze związek z zachowaniem Arka Smoły, który „wyciął” rywala bez piłki, dostał czerwoną kartkę i Polonia miała karnego, którego ostatecznie nie strzeliła. Graliśmy jednak w dziesięciu i było nam już później o wiele trudniej. Nie usprawiedliwiam oczywiście jego zachowania, ale już w szatni dowiedzieliśmy się o przykrej rzeczy, którą mu powiedział przeciwnik i nie wiem, czy ktokolwiek cierpliwy by wytrzymał na jego miejscu. Po tym meczu Arek stał się innym zawodnikiem, wiedział, że popełnił błąd, bo to inteligentny facet. Odcierpiał swoje i dzięki tej kartce stał się bardziej dojrzały na boisku. W tym pojedynku widać już było jednak przesłanki naszej lepszej gry, to my mieliśmy przewagę i lepiej operowaliśmy piłką.
Przeprowadziliśmy również sondę przed rundą rewanżową, gdzie blisko 80% osób zapytanych o to, czy się utrzymamy, odpowiedziało na to negatywnie. Pan też czuł, że wszyscy dookoła oswajają się z myślą o grze w przyszłym sezonie w IV lidze?
– Jeśli chodzi o mnie to ja się z tą myślą nie oswajałem. Ciężko pracowaliśmy zimą i na samym początku przygotowań zapytałem chłopaków w szatni, który chce walczyć o utrzymanie. Gdyby ktoś w to wątpił, musiałby sam zrezygnować i być uczciwym, ale gdybym zobaczył, że oszukuje, daje po sobie poznać to na boisku czy też poza nim, to posypałyby się kary finansowe, z wyrzuceniem z drużyny włącznie. Wszyscy podeszli do tematu na poważnie, same przygotowania oceniam bardzo dobrze. Co prawda sparingi nie napawały optymizmem, ale zobaczmy jak eksperymentalnym składem musieliśmy grać. Bardzo zależało nam na tym, by wrócił Łukasz Bartoszyk. Wszyscy wiemy, jak się skończyło. Wbrew pozorom byłem spokojny po okresie przygotowawczym w momencie, gdy spora część kibiców już nas skreśliła.
W roku kalendarzowym 2016 zanotowaliśmy tylko trzy zwycięstwa. To mocno rozczarowujący wynik.
– Z Motorem wszyscy wiedzieli, że nie będzie łatwo. Taktycznie nie graliśmy źle, okazało się jednak, że ta liga przerasta Michała Gorala. Na treningach prezentował się nieźle, ale w meczach mistrzowskich spalał się psychicznie. Później wyszliśmy na Karpaty już bez Bartoszyka, Jońca, Żurawskiego i zremisowaliśmy. Chyba części kibiców, pewnie i tych pesymistów z sondy również, mogła zapalić się lampka „a może jednak da się utrzymać?”. Niestety, w kolejnych meczach, gdzie już musieliśmy wygrywać, notowaliśmy remisy. Środek tabeli zaczął nam odjeżdżać, młodość i brak doświadczenia dawał się we znaki. Młodzi nie byli w stanie udźwignąć ciężaru, a sam Baran wespół ze Skibą nie mogli tego za nich zrobić. Szkoda, że tak „posypał się” Norbert Raczkiewicz, przez praktycznie cały rok borykał się z jakimiś urazami. Problemy się nawarstwiały, zbyt często dobra gra była przeplatana indywidualnymi, wręcz głupimi błędami, które rzutowały na całą drużynę. Popełniali je zarówno doświadczony Irek Baran, czy też najmniej okrzesany w ligowych bojach Maksym Wadach.
Wiadomo, że możemy sobie gdybać, ale czy z Bartoszykiem, Żurawskim, Jońcem czy Raczkiewiczem przez cały sezon zdołalibyśmy się utrzymać? Do tego zabrakło ponad 20 punktów, to dużo.
– Okej, zabrakło ponad 20 punktów, ale pamiętajmy o tym, że wygrywając np. te 7 meczów dających 21 punktów, zabieramy po drodze „oczka” innym zespołom, czyli zmniejszamy do nich dystans. Mając tych zawodników byłoby o to łatwiej, dlatego też nie było na przełomie grudnia i stycznia rozmów nt. pozyskania aż tylu nowych zawodników, bo tak naprawdę po co było to ich ściągać? Był Joniec, Bartoszyk, Żurawski, do kadry wskoczyli Karol Śrótwa i Wojciech Gęborys. Nikt się nie spodziewał, że stracimy tak bardzo doświadczonych zawodników. Tego ogrania zabrakło właśnie w takich starciach jak te z Krosnem, Wólczanką, Chełmianką, Izolatorem czy Tuczempami. Patrząc nawet po tych meczach możemy śmiało powiedzieć, że dodatkowe punkty zwyczajnie nam się należały. Brakowało jednak tej jakości, a „wielbłądy” mnożyły się jak grzyby po deszczu.
Pytanie, czy pozostanie w III lidze było dla nas aż tak bardzo potrzebne? Klub powoli wychodzi z zapaści finansowej, nie stać by było nas na zaciąg z zewnątrz, który – jak pokazuje przykład Chełmianki – wcale nie musiałby zakończyć się happy endem. Zresztą od lat słyniemy z tego, że szkolimy młodzież, która później dostaje dużo szans na grę w lidze, a w szczególności w minionym sezonie.
– To nie byłoby dla nas utrzymanie, a awans sportowy. Trzeba było wszystko zrobić, by stało się to faktem. Nasza młodzież miałaby możliwość pokazania się szerszej publiczności, w końcu rywalizacja będzie się toczyć w czterech, a nie dwóch województwach. Na to wszystko zebrała się kumulacja problemów, nie tylko tych kadrowych, ale też związanych z samym klubem, który tak jak wspomniałeś miał problemy finansowe. Teraz już tego nie ma, mamy swoich zawodników, którzy są młodzi i już na trzecim szczeblu doświadczeni. Wróci Bartoszyk, ściągniemy kilku nowych zawodników chętnych do pracy i do rywalizacji. Teraz to nam przyjdzie grać częściej w roli faworyta. Wrócimy do rozmowy za rok i wtedy ustalimy, czy aż tak bardzo na grze w IV lidze straciliśmy (śmiech).
Trzymam za słowo. Jak zatem zapatruje się Pan na reorganizację III ligi? To dobry zabieg, podniesie poziom rozgrywek? A może została przeprowadzona zbyt gwałtownie, za wiele drużyn od razu pożegnało się z tym szczeblem?
– Każda reorganizacja niesie za sobą jakieś ryzyko, może być nawet odbierana negatywnie. Była jednak zapowiada od 2-3 sezonów, to nie było tak, że dowiedzieliśmy się o tym latem. Poziom na pewno się podniesie, w czasach gdy Tomasovia grała w „starej” III lidze poprzeczka była w niej zawieszona wysoko. To też rywalizacja z innymi drużynami, czasami z naszej perspektywy bardziej „egzotycznymi”, inne style gry. Reorganizacja zabolała wiele klubów, ale jeśli ktoś ma solidne podstawy, tak jak my, gdzie pracuje się z 9 grupami młodzieżowymi, ma dobrze zaplecze, infrastrukturę oraz klarowną sytuację finansową, to można myśleć spokojnie o walce o wyższe cele.
Cały sezon to w zasadzie pasmo kontuzji. Czuł Pan momentami bezradność? W głowie rodziły się jakieś koncepcje, pomysły na mecz, tymczasem urazy wszystko niwelowały. To musiało demobilizować.
– Na pewno nauczyłem się szybko myśleć, a w zasadzie jeszcze szybciej, bo czasem nawet w dniu meczu, w jego trakcie zdarzały się nieprzewidziane sytuacje. Trzeba było zmienić ustawienie, taktykę, tak naprawdę dopiero teraz moje doświadczenie trenerskie najbardziej mi się przydało. Zresztą ten sezon również mi sporo dał, nauczyłem się wielu nowych rzeczy pod kątem pracy z zespołem. Te wszystkie nasze problemy, kontuzje to były rzeczy stresujące, wielu by się zniechęciło i powiedziało stop. Drugą część sezonu mocno przeżyłem, sporo siwych włosów mi przybyło. Dopiero w ostatnim meczu przeciwko Polonii wszystko „zatrybiło”, jak trzeba. Odprawa, omówienie rywala, realizacja zadań taktycznych – to właśnie wtedy powiedziałem „no, wreszcie!”.
Czy są jakieś rzeczy, które by Pan zmienił, gdyby tylko mógł cofnąć czas na przestrzeni ostatniego roku?
– Zimą postawiłbym na jakość, a nie ilość. Nie mogłem tego wówczas wiedzieć, nie jestem wróżką i nie mogłem przewidzieć, kto nam na ile się przyda. Samych struktur treningu bym nie zmienił, starałem się, aby chłopcy byli ciekawi zajęć, aby były tematyczne, a żeby nie było w nich monotonności. Zmienię na pewno podejście do zawodników, bardziej ich poznałem, czuję się trochę jak ich ojciec. Ja ich znam, oni mnie, wiem na co ich stać, co ich motywuje, w niektórych sytuacjach moja ambicja wygrywania pojawiała się za bardzo.
Czy jeszcze czasami w Pana głowie wracają wspomnienia co do feralnego meczu w Pucharze Polski z Gromem Różaniec?
– Trzeba czyścić głowę z takich rzeczy, bo to nie buduje, a niszczy. Miałem po tej porażce sporo pretensji do siebie, zwłaszcza jeżeli chodzi o personalia. Mimo wszystko jednak fakt, że zmieniły się w składzie 2-3 nazwiska, nie powinien aż tak negatywnie odbić się na dyspozycji drużyny. Totalnie zlekceważyliśmy przeciwnika, kilka dni wcześniej zagraliśmy super zawody przeciwko Lubliniance, gdzie mocno zostaliśmy skrzywdzeni przez sędziego, a Różańcu spaliliśmy się ze wstydu. Pod kątem czwartej ligi mamy nauczkę, aby nie lekceważyć nikogo. Będę chłopakom przypominał ten mecz, jeśli tylko zobaczę, że podchodzą do kolejnego rywala na zbyt dużym luzie.
Najjaśniejsza postać zespołu? Obstawiam, że Krzysztof Zawiślak. Już w letnich sparingach było widać, że będziemy mieli z niego pożytek.
– Zarówno Krzysiek, jak i jego brat Dawid wnieśli dużo pozytywnego do zespołu. Szkoda, że brat Krzyśka nie został z nami, wybrał inną drogę, trudno. W niemal pojedynkę zapewnił nam dwie wygrane mecze z Lewartem. Odnośnie Krzyśka to wszyscy wiedzieli, że jest bardzo szybki, ale przez rok bardzo się zmienił. Dojrzał, świetnie gra z piłką i bez niej. Oddawał serce drużynie, ogólnie nie chciałbym się rozwijać nad niuansami, lecz widać gołym okiem, że to całkiem inny człowiek. Był wiodącą postacią i to pomimo kontuzji-przypadłości, z jaką musiał się mierzyć.
Kto jeszcze zasługuje na wyróżnienia?
– Ogólnie za sezon to Łukasz Bartoszyk, Damian Misztal, Damian Szuta, Michał Skiba oraz Krzysiek Zawiślak, a tylko za minioną rundę poza Skibą, Misztalem i Zawiślakiem należy pochwalić Irka Barana i Nazara Melnyczuka.
To jeszcze pytanie o transfery. Czy poza Zawiślakiem można cokolwiek powiedzieć pozytywnego o pozostałych zawodnikach? Chyba trochę więcej spodziewaliśmy się po Wróblewskim.
– Kacper nie do końca spełnił moje oczekiwania, ale też nie było tak, że był najgorszy w swojej formacji. Planowałem go do gry wraz z Piotrkiem Jońcem. Ma dopiero 22 lata, dość dobre piłkarskie CV i uważałem, że przy doświadczonym Piotrku sporo się nauczy i razem stworzą ciekawy duet stoperów. Tymczasem został sam, w sparingach wypadał słabo, a w meczach ligowych pokazywał, że naprawdę potrafi grać na dobrym poziomie. Słyszałem głosy, że Tomasovia spadła przez błędy Wróblewskiego. To nieprawda, wszyscy je popełniali. Posiada spore umiejętności, ale jego postawa na treningach pozostawiała wiele do życzenia. Michał Goral, to co powiedziałem wcześniej, nie wytrzymał presji związanej z bluzą bramkarską numer 1. Szykował się do pozycji dublera, a musiał wskoczyć między słupki jako ten pierwszy. O Maksymie Wadachu jeszcze usłyszymy, to solidny, mądry facet, która ma spore umiejętności, ale też przytrafiały mu się błędy. Przypomnę, że w jego wieku Łukasz Bartoszyk siedział na ławce, gdy bronił Piotr Waśkiewicz. Nazar Melnyczuk jest uniwersalny i nie pokazał jeszcze pełni swoich umiejętności. Z Krystianem Brudzem była o tyle skomplikowana sytuacja, że potrzebowaliśmy trzeciego napastnika. Dostaliśmy informację o chłopaku z Motoru Lublin, z Centralnej Ligi Juniorów. Przeciwko byłemu klubowi strzelił bramkę w pierwszym meczu, w drugim przeciwko Karpatami również dobrze się zaprezentował, po czym na treningu naderwał mięsień dwugłowy, wyjechał do lekarza i słuch po nim zaginął. Marek Misiewicz bardziej przyszedł do nas pod kątem „trzymania” szatni. Obciążenia treningowe jednak dały o sobie znać, musimy szczerze pogadać i ustalić co i jak. Co do Kamila Juśkiewicza to mam też pretensje sam do siebie, bo podjęliśmy decyzję za szybko. Zgłosił się do nas, zagrał w sparingu, odbył dwa treningi i podpisaliśmy z nim kontrakt, który został jeszcze rozwiązany przed końcem sezonu. Wszystko przez decyzję Pawła Mazurkiewicza, który tydzień przed startem ligi oznajmił, że wyjeżdża do Warszawy. Mam nauczkę, by na przyszłość nie robić transferów „last minute”.
Kto odchodzi, a kto zostaje? Jakie ruchy transferowe przewiduje Pan tego lata?
– Odszedł Wróblewski, Juśkiewicz, Wadach, Goral, nie wiem co z Markiem Misiewiczem. Norbert Raczkiewicz wyjeżdża do Warszawy, niepewna jest przyszłość Kamila Konopy, który przebywa w Niemczech, ale ma wrócić. Pytanie tylko kiedy, bo jeśli w sierpniu, to będzie mu ciężko o pierwszy skład. Nie wiadomo jeszcze co z Krzyśkiem Zawiślakiem, rozmawiałem z nim w poniedziałek i naświetliłem mu całą sytuację. Z nim czy bez niego będę szukał 4-5 nowych nazwisk z niższych lig lub z podobnego poziomu, co Tomasovia. Pierwszych zawodników już zapraszaliśmy, robię też rozeznanie, szukamy wyróżniających się w ostatnim sezonie graczy, więc w najbliższym czasie należy spodziewać się nowych twarzy. Limit niespodziewanych przypadków wyczerpaliśmy chyba na 5 lat (śmiech).
Wracamy do tematu z początku naszej rozmowy. Zostaje Pan na ławce trenerskiej Tomasovii, to już wiemy. Co dalej?
– 4 lipca zaczynamy przygotowania, od piątku 23 czerwca chłopcy będą mieli trochę wolnego. Na razie nie zaplanowaliśmy obozu, ale prawdopodobnie będzie to obóz dochodzeniowy tutaj, w Tomaszowie. Będziemy dużo pracować nad atakiem pozycyjnym, a także nad grą w obronie przeciwko kontrze. Przez cały miniony rok to my częściej musieliśmy się bronić, teraz w ciągu miesiąca trzeba się będzie przestawić na całkiem inną grę. Pierwsze 3-4 mecze ligowe pokażą, w którym miejscu jesteśmy i na co możemy liczyć w sezonie 2016/2017. Zawodnicy z rocznika 98-99 będą coraz bardziej stanowić o obliczu drużyny. Rok gry na poziomie III ligi to dużo. Czeka nas praca, praca i jeszcze raz praca, którą trzeba połączyć z pozytywnym myśleniem.
Jak zapatruje się Pan na rozgrywki IV ligi? Wygląda na to, ze wśród faworytów znajdzie się Stal Kraśnik, Chełmianka czy też Lublinianka. Gdzie zatem będzie miejsce Tomasovii?
– W moim odczuciu to dobrze, że nie mówią o Tomasovii jako o faworycie do wygrania ligi. Będziemy dążyć do tego, aby spoglądać na większość drużyn z góry ligowej tabeli. Nie chcę ferować wyroków, w każdym meczu będziemy walczyć o wygraną, popierając ją dobrą grą, zaangażowaniem, wszystko to dla naszych kibiców. Tomasovia na dzień dzisiejszy to solidny, ale też nieobliczalny zespół.
Fakt, że pozostaje Pan na stanowisku wskazuje na plan długofalowej polityki w klubie?
– Było wiele dywagacji, sam zresztą o tym wiesz. Już pojawiali się nowi trenerzy w moje miejsce. Decyzji zarządu nie ocenię obiektywnie, tylko subiektywnie. Myślę, że dobrze się stało, że trener, który pracował z młodym zespołem przez krótki czas, został. Przez ostatni rok poznałem chłopaków i to była moja przewaga. Wiem, jakich błędów nie powinienem już popełnić, przede wszystkim w kwestiach mentalnych. W wieku 18, 19 lat ja już ich techniki nie nauczę, mogę ich jedynie nauczyć kreatywnego myślenia, zespołowości i pozytywnego podejścia do meczu. Zarząd też na to patrzył i nawet gdyby przyszedł ktoś nowy, to potrzeba byłoby czasu, żeby poznał zawodników. Pewnie zadecydowało też zdanie samych piłkarzy, na pewno zostali zapytani o osobę trenera. Moja praca i zaangażowanie w to wszystko też znalazło pozytywne odniesienie. Informacja, że zostaję, z pewnością dla wielu była szokiem.
To na koniec krótkie pytanie odnośnie Euro 2016: jak daleko zajdzie Polska i kto wygra całą imprezę?
– Po tych meczach, które do tej pory widziałem, mam czterech faworytów: Belgię, Hiszpanię, Włochów i jako czwartą w półfinale widziałbym Polskę. Szczerze? Gramy chyba najlepszą piłkę. Nie chodzi nawet o zawodników zza granicy, ale popatrzmy na tych, co występują na co dzień w polskiej lidze. Nawałka zrobił coś fantastycznego, byłem kiedyś na konferencji z jego udziałem, gdzie bardzo fajnie mówił o reprezentacji, ale też o swoich początkach w Górniku Zabrze. Tam pozwolili mu na pracę długofalową. Stworzył taki zespół, jak chciał: dwóch odeszło, dwóch przyszło i tak do momentu, gdy drużyna grała na miarę jego oczekiwań. Cieszę się z sukcesów Adama, bo Polska też ma fajnych trenerów, którzy nie są postrzegani jako dobrzy szkoleniowcy za granica, nie pracują w topowych klubach, a nawet jak ja to mówię pół-topowych. To, co robią Polacy w kwestiach taktycznych, jak atakują i jak się bronią, zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że praca w reprezentacji to co innego niż praca w klubie, gdzie masz na co dzień zawodników do swojej dyspozycji.
źródło: Rewizje Tomaszowskie / foto: własne