Piłkarskie młodzieży (wy)chowanie

W 2006 roku juniorzy starsi Tomasovii pod wodzą Stanisława Pryciuka wywalczyli wicemistrzostwo Polski. Od tamtego czasu żaden zespół z Lubelszczyzny nie zbliżył się nawet do takiego osiągnięcia. O tym, co najważniejsze w piłce młodzieżowej, ze Stanisławem Pryciukiem rozmawia Tomasz Tomczewski.

 

Dożyjemy czasów, że młodzieżowy zespół z Zamojszczyzny zaistnieje na arenie ogólnopolskiej?

 – Swojego ufnego podejścia do życia i do piłki nie zmieniam. Dlatego uważam, że to możliwe do powtórzenia, chociaż bardzo trudne i póki co mało prawdopodobne. Gdy zdobywaliśmy wicemistrzostwo w 2006 roku, wielu ludzi było w szoku. Klub z maleńkiego miasta, prawie nieznany, awansuje do finału i uznaje wyższość jedynie Gwarka Zabrze, a Piotrek Gozdek zostaje królem strzelców. Warto zauważyć, że przed nami w ostatnim okresie spośród wszystkich drużyn Lubelszczyzny na pudle udało się stanąć jedynie Górnikowi Łęczna. Od tamtego czasu jest natomiast posucha. Warto sobie w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje? Przecież pod względem infrastruktury nie jesteśmy zacofani. Powstało mnóstwo obiektów, są orliki, boiska ze sztuczną nawierzchnią, akademie szkolące dzieci, a mimo wszystko w ślad za tym nie poszła jakość.

No właśnie. Gdzie tkwi przyczyna?

 – Nacisk został położony na szkolenie trenerów. Stworzono system licencyjny, jest mnóstwo kursów. To wszystko jest potrzebne, ale nie idzie to w parze z rozwojem, z poziomem szkolenia dzieci i młodzieży. Podam przykład Wiesława Wieczerzaka. Facet, mając stopień instruktora, osiągnął niesamowite wyniki. Dzisiaj ten trener nie może prowadzić nawet drużyny w klasie B. Takie właśnie sytuacje szkodzą piłce. Myślę, że takich sytuacji jest więcej, przez co część wartościowych szkoleniowców znalazło się na poboczu. Proszę zwrócić uwagę, że co roku nowi trenerzy uzyskują licencję UEFA PRO, ale w Ekstraklasie wzrasta liczba szkoleniowców zagranicznych. Coś więc tutaj się nie zgadza.

Wróćmy do szkolenia młodzieży. Jakie jest remedium na podniesienie jakości?

 – Mam nadzieję, że efekty przyniesie certyfikacja szkółek piłkarskich. Taki nadzór ze strony PZPN musi mieć miejsce. Skoro wykłada się pieniądze, to trzeba sprawdzać, czy są one prawidłowo wydatkowane. Ja jestem przekonany, że na Zamojszczyźnie jest wielu bardzo utalentowanych młodych piłkarzy. Trzeba tylko umieć ich znaleźć, a następnie właściwie poprowadzić.

Tylko jak to zrobić? Dzisiaj dzieciaki otrzymują puchary za samo przychodzenie na treningi…

 – Bardzo ważnym okresem jest początek szkolenia, pierwsza-trzecia klasa, może nawet wcześniej. Trzeba tym dzieciakom oraz ich rodzicom bardzo dużo dawać od siebie, ale jednocześnie wiele wymagać. Mam na myśli przede wszystkim kształtowanie osobowości i charakteru tych młodych ludzi. Trzeba im wpoić systematyczność, uświadomić, że każdy sukces musi być okupiony pewnymi wyrzeczeniami. Jeżeli mamy ich wychować na porządnych piłkarzy, to muszą podlegać rygorowi treningowemu już od samego początku. Moim zdaniem na żadnym etapie szkolenia nie ma miejsca na pobłażliwość. Gdy tego nie dopilnujemy, myśląc sobie, że na reżim przyjdzie czas dopiero w wieku trampkarza, to ze względu na pewne nawyki będzie już za późno.

Diabeł tkwi więc w szczegółach…

 – Jeżeli trener od samego początku nie będzie zwracał uwagi na pewne niuanse, to musztarda po obiedzie. Na takie elementy jak postawienie stopy, trzymanie głowy, właściwe patrzenie należy zwracać uwagę już od pierwszego etapu szkolenia. Możemy to samo ćwiczenie robić w Tomasovii, Hetmanie i Barcelonie, ale efekty będą inne. Ja mogę mieć nawet zdolniejszą młodzież, ale jeżeli umkną mi pewne detale w tym ćwiczeniu, jeżeli nie będę potrafił wyegzekwować pewnych zachowań, to nie będzie postępu.

Jest pan prezesem ZOZPN i wiceprezesem LZPN. Jak z punktu widzenia działacza i trenera ocenia pan rosnące jak grzyby po deszczu akademie i szkółki?

 – Samo powstawanie szkółek jest zjawiskiem pozytywnym i nikomu nie można tego zabronić. Przy ich ocenie decydująca powinna być jednak jakość pracy. Znam takie przypadki, że po dwóch latach zajęć w szkółkach zawodnicy niczym się nie wyróżniają spośród swoich rówieśników. Nie mówię już nawet o umiejętnościach stricte piłkarskich, ale o sprawności ogólnej. Czyli był to czas stracony. Pracując z maluszkami, spróbujmy na początku zrobić z niego człowieka sprawnego, rozwińmy jego koordynację. Dzięki temu, gdzie by później nie trafił, będzie mu łatwiej. Na to powinniśmy zwracać baczną uwagę.

Jaki więc jest przepis na sukces w piłce młodzieżowej?

 – Ja nigdy nie narzekałem, że młodzieży brakuje talentów. Musiałem jednak ze swoją filozofią do tych chłopaków trafić. Ja treningiem zarządzałem i w tym względzie nie było przebacz. Różnie bywało, bo trenerem byłem przez 32 lata, ale starałem się nie brać po nikim grupy i nie lubiłem też oddawać. Mój pomysł to budowanie więzi na linii trener – zawodnicy. Kiedy trzeba, jest się surowym i wymagającym, ale jednocześnie trzeba mieć w sobie coś z wyrozumiałości ojcowskiej. To wszystko oczywiście powinno być spójne, bo dzięki temu było się wiarygodnym. Oczywiście, że nie każdy chłopak chce się poddać takiemu rygorowi. To jest wkalkulowane, bo nie wszyscy będą w stanie się dostosować. Każdy ma prawo zrezygnować. To normalne. Grupa powinna być zdrowym organizmem, mieć wspólny cel i wzajemnie się napędzać.

Co doradziłby pan trenerom pracującym z najmłodszymi?

 – Dla mnie osobiście nie jest usprawiedliwieniem, że trenerzy wykonują jednocześnie dwa czy trzy zawody. Aczkolwiek nie poradziliśmy sobie z tym, żeby do pracy z dziećmi trafiali trenerzy najlepsi, z pasją, tacy, którzy potrafią zarazić dzieciaki. Młodzież czuje, który trener oddaje się bez reszty, a który, mimo ogromnej wiedzy, traktuje ich powierzchownie. Jeżeli nie potrafimy przekazać młodym takiej iskierki Bożej, to jest ciężko. Co ja bym radził? Oprócz pasji na pewno raz-dwa razy w tygodniu sporty uzupełniające. Pływanie, gimnastyka, judo czy karate. Musimy więcej pracować nad ogólną sprawnością. Niech dzieciaki robią to ze świadomością, że dzięki temu będą lepszymi piłkarzami. Mam wrażenie, że my właśnie sprawnością odstajemy od innych nacji. Mamy piękne obiekty, świetny sprzęt, ale w to wszystko musimy włożyć jeszcze bardzo sprawnego zawodnika. Plus serce i pasja. To chyba cała tajemnica.

Na koniec apel…

 – Wszyscy znamy zagrożenie epidemiologiczne. Proszę więc bądźmy odpowiedzialni, szanujmy zdrowie swoich bliskich oraz innych ludzi. To trudny czas, który musimy przeczekać, aby później wyjść z tego silniejszymi. Są takie mecze, w których wszyscy gramy w tej samej drużynie!

 

tomt

 

Juniorzy Tomasovii, wicemistrzowie Polski – sezon 2005/2006:

Łukasz Wawrzusiszyn, Marcin Kordas, Piotr Joniec, Rafał Myszkowski, Mateusz Bojarczuk, Łukasz Wasiura, Artur Łukasik, Łukasz Chwała, Oskar Blacha, Piotr Zajączkowski, Norbert Raczkiewicz, Przemysław Wawryca, Tomasz Ciećko, Piotr Gozdek, Tomasz Bukowski, Arkadiusz Okoń, Damian Rój, Sebastian Głaz, Karol Wagner, Michał Mazurek, Marcin Suraj, Piotr Wójtowicz. Trener: Stanisław Pryciuk.

Droga po medal:

Ćwierćfinał: Tomasovia – OKS 1945 Olsztyn 7:0 i 2:1.

Półfinał: Tomasovia – Stal Szczecin 6:0 i 0:1.

Turniej finałowy w Ostrowcu Świętokrzyskim: Gwarek Zabrze – Tomasovia 2:0, Piast Białystok – Tomasovia 3:3, Tomasovia – Stal Mielec 2:0, Gwarek Zabrze – Stal Mielec 4:1, Gwarek Zabrze – Piast Białystok 1:1, Stal Mielec – Piast Białystok 1:0.

Końcowa kolejność: 1. Gwarek Zabrze – 7 pkt. (7:2), 2. Tomasovia Tomaszów Lub. – 5 pkt. (5:5), 3. Stal Mielec – 3 pkt. (2:6), 4. Piast Białystok – 2 pkt. (4:5). Królem strzelców z trzema bramkami na koncie został Piotr Gozdek wraz z Michałem Klimowiczem z Piasta.

 

źr. Kronika Tygodnia