„Lubycza Królewska i okolice – podróż sentymentalna” to tytuł książki Tomasza Żeleźnego, lubyczanina i dziennikarza.

LubyczaLubycza Królewska od 1 stycznia jest miastem. Czy była nim kiedyś, o to spierają się historycy. W każdym razie po ostatniej wojnie światowej i walkach polsko – ukraińskich do końca lat 40. najbliższe okolice Lubyczy przypominały pustynię. Jeszcze w 1949 roku traktorzyści wyjeżdżając w pole mieli pod ręką karabiny.

W Łazowej i Żurawcach powstały pierwsze w kraju spółdzielnie produkcyjne. W Lubyczy ulokowano Państwowy Ośrodek Maszynowy, jeden z największych w regionie. Tenże POM w latach 60., jako jedyny w województwie lubelskim, budował stacje paliw, obsługiwał 6 gmin Zamojszczyzny. 

To wokół POM-u, spółdzielni produkcyjnych oraz szkoły rolniczej koncentrowało się życie miejscowości. Działały zespoły taneczne, sportowe, kabarety. Dzięki pracownikom POM-u wybudowano w Lubyczy stadion sportowy, jeden z najnowocześniejszych w tamtych czasach.

POM istniał 43 lata. Oficjalnie żywota dokonał 14 lipca 1992 roku. Tam, gdzie niegdyś była stołówka zakładowa, dziś obraduje rada miejska. W miejscu klubokawiarni funkcjonowała biblioteka.

Niedaleko Lubyczy w Hrebennem przy wielkim drzewie i szlabanie z napisem „Nie wchodzić. Strzelamy bez ostrzeżenia!” – kończyła się Polska. Aby wyjechać do bratniego Kraju Rad trzeba było udać się do Przemyśla. Nikt nawet za czasów PRL – u nie marzył, że kiedyś w Hrebennem będzie przejście graniczne z Ukrainą.

O tym wszystkim pisze w swojej książce Tomasz Żeleźny. Opisywane przez siebie historyjki ilustruje dziesiątkami fotografii, które pozyskał z albumów mieszkańców gminy, artykułami z dawnej prasy, fragmentami kronik i skanami dokumentów.

– Moja książka nie jest monografią, ani nawet książką historyczną. To album, komiks złożony głównie ze zdjęć i obrazków, bo taki jest teraz czas, że ludzie wolą bardziej oglądać niż czytać – mówi Tomasz Żeleźny.

W publikacji nie brakuje też i osobistych opowieści. Jak choćby ta o charyzmatycznym, niezwykle wymagającym i surowym księdzu Józefie Urbaniku, proboszczu lubyckiej parafii. Ksiądz ów miał w zwyczaju nie rozpoczynać mszy świętej dopóty, dopóki drzwi kościoła nie będą zamknięte. Był też doskonałym kaznodzieją. W nietuzinkowy sposób rozpoczynał msze. Podczas którejś z pasterek liturgię zaczął gromkim zapytaniem: „I po coś przyszedł?”. Akurat w tym momencie do kościoła wchodził Eugeniusz Żeleźny, ojciec autora. Tak sobie do serca wziął słowa księdza, że zawrócił na pięcie i poszedł do domu. roh

Źródło: „Kronika Tygodnia” 12 stycznia 2016 numer 2 (1255)


Książkę w cenie 29 zł (okładka miękka) lub 39 zł (okładka twarda) można zakupić w sklepach:

  • Centrum GSM w Tomaszowie Lubelskim, ul. Piłsudskiego 2
  • Sklep „Groszek” w Lubyczy Królewskiej, ul. Zamojska 1 A