Paweł Babiarz odchodzi z Tomasovii

Ta informacja to spore zaskoczenie. Po osiemnastu miesiącach pracy z Tomasovią żegna się trener grup młodzieżowych – Paweł Babiarz.
 

O okolicznościach tej decyzji i planach na przyszłość z 27-letnim szkoleniowcem rozmawia Tomasz Tomczewski.

Trzęsienia ziemi w Tomaszowie Lubleskim nie odnotowano, ale ta decyzja wywołuje spore emocje.

 – Umowę mam do końca czerwca, a pracowałem półtorej roku. Po prostu złożyłem wypowiedzenie i w tej chwili trwa jego okres. Z dniem 1 stycznia 2018 roku nie będę już pracownikiem Tomasovii. Do tej pory sporo osiągnęliśmy, choć zabrakło „kropki nad i”, jeżeli chodzi o CLJ. Teraz przyszedł taki czas stabilizacji i wygody, co ewidentnie hamuje mój rozwój, a proszę mi wierzyć, że IV czy III liga to nie jest szczyt moich marzeń. Stabilizacja to coś najgorszego dla trenera – zatrzymujesz się wtedy w miejscu, nie możesz osiągnąć wszystkiego, na co cię stać. Myślę, że właśnie mnie to dopadło i muszę wyjść z tzw. strefy komfortu, obciążyć się dodatkową presją. To jedyna droga do sukcesu.

 W ciągu osiemnastu miesięcy udało ci się wygrać kilkukrotnie wojewódzkie ligi młodzieżowe, a do awansu do CLJ zabrakło tylko paru minut. Nie żałujesz, że zostawiasz to wszystko?

 – Jeżeli chcę pracować na wysokim poziomie w piłce seniorskiej, musiałem zdecydować się na taki ruch. Dwie drużyny prowadzone przeze mnie na wiosnę zagrają w grupach mistrzowskich, więc sytuację zostawiam, że tak powiem, „opanowaną”. Żal zawsze jakiś jest, bo to nie tylko piłka. Z tymi chłopakami tak naprawdę spotykałem się codziennie, nasze relacje są na poziomie rodziny i myślę, że to się nie zmieni. Cały czas będę z chłopakami w kontakcie, jeżeli komuś będę mógł pomóc, to zrobię to na 100% i oni o tym wiedzą. Tak na marginesie ciekawy jestem, kto tak naprawdę w lipcu 2016 roku, kiedy przychodziłem do grup młodzieżowych TKS, dawał szansę na to, że dwukrotnie będziemy grali w barażach o CLJ?  Proszę mi wierzyć, że ja od samego początku rozmawiałem z chłopakami, stawiając za cel Centralne Ligi Juniorów. Oni do końca sami w to nie wierzyli. Dopiero z czasem widać było u nich tę iskrę w oczach, zapalającą się, kiedy tylko była mowa o awansie. Był to efekt codziennych rozmów, motywowania i uświadamiania im ich wartości. Półtora roku z juniorami Tomasovii to dla mnie okres nie do zapomnienia. Trafiłem na świetnych chłopaków,  z którymi mogłem pracować na profesjonalnym poziomie. Teraz najważniejsze jest, aby sami zawodnicy potrafili uwierzyć w to, że tak naprawdę to  oni osiągali sukcesy, bo mnie przecież na boisku nie było. Pokazywałem im tylko kierunek. Przyszłość przed nimi, jak będą ciężko pracować, to może kiedyś jeszcze nasze drogi się skrzyżują? Mam taką nadzieję…

 No właśnie, potrafiłeś wziąć juniorów młodszych na ostatnim miejscu w tabeli i po roku z tą samą drużyną bić się o CLJ? W czym tkwi tajemnica sukcesu?

 – Pamiętam doskonale początki pracy z tą drużyną – styczeń, okres przygotowawczy, zespół z kilkoma punktami na ostatnim miejscu w tabeli. Wiele osób zadawało mi pytanie „co ty z nimi zrobisz?”. Kiedy robię odprawy, często używam słów „magia futbolu”,  w którą naprawdę wierzę, można się z tego śmiać, ale dla mnie naprawdę to wszystko więcej niż piłka. A jeżeli trener wierzy w drużynę i potrafi tą wiarą zarazić zawodników, to już jest początek sukcesu. Dalej to kwestia wytrwałości w pracy. To naprawdę świetni chłopcy, właściwie nie zadawali pytań, tylko pracowali. Robili to, co im kazałem, choć nie ukrywam, że mogło być im strasznie ciężko, szczególnie podczas obozów. Po raz kolejny powtarzam, ja tylko pokazałem im kierunek, pokazałem, jak ma wyglądać ich praca, ale to oni grali, oni wygrywali, oni tworzyli ten zespół.

Byłeś poważnym kandydatem do objęcia Hetmana Zamość. Najpierw jednak zarząd klubu zdecydował się na Marka Motykę, a później na Jacka Ziarkowskiego? Nie masz o to żalu?

 – Ja? To zarząd Hetmana powinien żałować (śmiech). A tak poważnie, w ciągu półtora roku było kilka szans, żeby ktoś w naszym regionie dał mi szansę w dorosłej piłce na poziomie IV ligi. Tak do końca nikt na to się nie zdecydował i między innymi dlatego postanowiłem, że najbliższe pół roku spędzę na nauce, stażowaniu, podglądaniu profesjonalnej pracy trochę wyżej. Widocznie czegoś mi jeszcze brakuje, a piłka uczy między innymi pokory. Ja ją mam i teraz trzeba co najmniej pół roku spędzić na obróbce „Pawła Babiarza jako trenera”. Co do pytania, to faktycznie w kwietniu 2017 roku dostałem propozycję z Hetmana, ale walczyłem wtedy z juniorami Tomasovii o CLJ, poprosiłem więc działaczy z Zamościa o to, aby poczekali do końca sezonu,  a ja przyjdę od 1 lipca. Nie poczekali, zatrudnili Marka Motykę, a później proponowali,  abym był jego asystentem, ale to nie moja bajka. Jestem bezpośredni i bardzo prawdopodobne, że z trenerem Motyką byśmy się nie zgadzali w kilku taktycznych i personalnych kwestiach, więc nie mogłem przyjąć tej propozycji. Co do ostatnich wydarzeń i zatrudnieniu pana Jacka Ziarkowskiego, to było kilka naprawdę głośnych nazwisk wśród kandydatów i prawdopodobnie byłem „za mały”. Do nikogo żalu nie mam. Tyle w temacie Hetmana z mojej strony.

Co dalej? Nigdy nie ukrywałeś, że marzysz o pracy w dorosłej piłce…

 – Tak jak powiedziałem wyżej, teraz muszę zrobić wszystko, aby traktowano mnie jako trenera poważnie. Czyli nauka, nauka, nauka. W obecnej chwili mam w jednym elemencie wadę i zaletę – tym elementem jest mój wiek. Część działaczy po prostu boi się zatrudnić młodego trenera. Postaram się, aby za pół roku traktowano mnie poważniej. 

tomt

 

źr. Kronika Tygodnia